Na ryjku już mam tapetę i staram się nie zwracać uwagi na moje dziwne samopoczucie.Jak chce niech będzie ,ale ja nie zamierzam go gościć z otwartymi ramionami.
Około 14 trochę się pouczę angielskiego,bo pani przyjdzie.Mam nadzieję ,że do tego czasu moja głowa przestanie pulsować bólem i się ogarnie bo nie zamierzam znów zaprzepaścić lekcji.Co prawda miałam trochę lekcji w szpitalu,ale tam jest Lipa przez duże L. Teraz też nauczyciele ,gdy mnie odwiedzają to pytają co jakiś czas czy się dobrze czuję ,ale w szpitalu jest masakra.
1.Nie ma złych ocen.=Brak motywacji.
2.Nawet jak się czuję dobrze to traktują mnie jak umierającą."Ale dasz radę?","Jesteś pewna ,że dasz radę?Ja nie namawiam?","Dobrze się czujesz?Mi wyglądasz na słabą ,przyjdę kiedy indziej"itd.
3.Mówią jak do 2-letniego dziecka."ojej,ach,och bla bla bla"
4.Zadają zadania nic nie tłumacząc ,chyba ,że o dziwo mają czas,co się rzadko zdarza.
I gdzie tu jest sens nauki?
Ja rozumiem,że są osoby,które na prawdę chcą,ale nie mają siły.Wiem ,bo przez 3 miesiące też nie byłam w stanie robić czegoś sensownego.Ale osoby dobrze czujące się chyba zasługują na odrobinę uwagi,co nie?
Ale ja sobie mogę pisać i narzekać...I tak nie zmienię tego...Oni w sumie mają kilka placówek do odwiedzenia ,a chorych przybywa.Tak więc ja sobie sama do siebie ponarzekam ,a wy cieszcie się ,że chociaż macie możliwości się normalnie uczyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz