Kiedyś byłam niby optymistką.Tak na serio to chyba teraz jeszcze pozytywniej patrzę na świat.Kto by pomyślał ,że deszcz,burza,krzesło czy biurko może sprawić nieopanowaną radość?Po trzech miesiącach bez przerwy w szpitalu jak wróciłam do domu miałam ochotę przytulić wszystkie rzeczy ,które w nim były.Sama się zdziwiłam ,że można było się stęsknić za takimi rzeczami.
A jak spadł deszcz to byłam wniebowzięta.Zawsze lubiłam deszcz,ale teraz za każdym razem kiedy pada to zacieszam się do okna jak głupia.
Możliwe ,że czytając to niektórzy pomyślą sobie,że muszę być nieźle stuknięta.Ale po tym wszystkim co mnie do tej pory spotkało ,chyba każdy na moim miejscu czuł by podobnie.
Jak ktoś mnie odwiedza w domu to niemalże cały czas się uśmiecham.Jestem szczęśliwa,że mogę porozmawiać z kimś po tak długim czasie.To mi pozwala powoli wracać do normalności.
Ta choroba też chyba wpłynęła na moje najbliższe otoczenie.Wiele osób zaczęło też inaczej myśleć-lepiej.
W sumie choroba po za tym ,że zaszkodziła mi na zdrowie to psychicznie mnie wzmocniła i podbudowała.Ja chcę wykorzystać tą chorobę jak najlepiej i mam nadzieję ,że może kiedyś komuś pomogę.
cześć Olu. Byłam od Ciebie dwa lata starsza, gdy wykryli u mnie nowotwór. Też leczyłam się we Wrocławskiej klinice. Teraz jestem już 3,5 roku po leczeniu. I udało się, choć łatwo nie było. Podoba mi się Twoje nastawienie, i czułam się tak samo jak Ty, gdy wyszłam ze szpitala po prawie półrocznym pobycie tam bez przerwy.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki. Jeśli zechcesz pogadać, napisz do mnie.